HARMONIA TRADYCJI I NOWOCZESNOŚCI
Listopad 2021
autor: Agata Mayer | zdjęcia: Taro Moberly
Zapach kadzidła romansujący z jaśminowo-korzennym zapachem kwitnących drzew osmantusa zaostrzył powietrze. W pobliskim stawie dwa łabędzie rozpościerają skrzydła, a białe czaple siedzą na betonowych brzegach „Kaczej Rzeki”. Wąskie uliczki z latarniami, schowane w cieniu wschodnich wzgórz wyspiarskiej stolicy Japonii poruszają wyobraźnię, przywodząc na myśl starożytne czasy cesarzy, kurtyzan i samurajów.
Fotografie pochodzącego z Kalifornii Taro Moberly sprawiają, że Kraj Kwitnącej Wiśni czuje się wszystkimi zmysłami. Zdjęcia opowiadają o rzeczach na pozór zwykłych, codziennych i oczywistych. Po chwili dostrzegamy, że odkrywają urzekającą tajemnicę starożytnego miasta. Miasta, które ciągle się zmienia, aby wyprzedzić czasy.
Prawie wszystko co kojarzy mi się z klasyczną kulturą Japonii - kimona, ceremonie parzenia herbaty, świątynie zen, gejsze - osiągnęło swój pełny rozkwit i wyrafinowanie właśnie w Kioto. Nic więc dziwnego, że Kalifornijczyk wybrał to miejsce za swój obecny dom. Kultura wyspiarskiego, ogólnomiejskiego sanktuarium japońskości przyciąga turystów i mieszkańców swoimi egzotycznymi skrajnościami.
Z jednej strony harmonia i prostota, bogactwo sztuki i rzemiosła oraz dbałość o piękno w szczegółach. Z drugiej, wyłaniająca się po zmroku feeria barw i dźwięków, która przemyca odrobinę Las Vegas do wielowiekowych ogrodów skalnych. Miasto nieustannie zachowuje swój szlachetny, tradycyjny charakter, nawet pośród fluorescencyjnych salonów flipperów, restauracji dla surferów oferujących hawajskie „Loco Moco”, domów koncertowych dla zespołów punkrockowych czy sklepów sprzedających czterorękie bóstwo z głową słonia. Dzięki prężnie rozwijającej się scenie artystycznej, starożytne ulice pozostają wiecznie młode. Drewniane budynki w centrum miasta coraz częściej zamieniają się w eleganckie włoskie restauracje, minimalistyczne bary czy pracownie projektowe, przed którymi wciąż widzi się pary kapci starannie ułożonych w szeregu. Tradycja jest tu pożądana.
Rodzina ze strony matki Taro pochodzi z Japonii, dlatego chłopak już od dziecka spędzał tam wakacje i każdą dłuższą przerwę od szkoły. Przeprowadzka z Kalifornii w 2015 roku była powrotem do czasów jego dzieciństwa. Okazją do rozwinięcia pasji fotografowania, a przede wszystkim dowiedzenia się czegoś więcej na temat kultury i historii miasta, otoczonego z trzech stron dumnymi wzgórzami. Na początku wszystko było nowe i inne. Nie tylko język, znaki w czterech oddzielnych alfabetach, czy książki czytane od prawej do lewej. Ale to w jaki sposób ludzie spotykają się i wchodzą ze sobą w interakcje. Relacje rodzinne. Rzeczy, które ludzie cenią. To wszystko sprawiło, że Taro zaczął uwieczniać kulturę Wschodu, która miesza się z kulturą Zachodu w tak szczery i melancholijny sposób.
Zdjęcia oddają tajemnicę tradycyjnej architektury, bambusowych ogrodów i soczystej sakury. Zabarwione romantycznym pojęciem wzniosłości wierzchołki drewnianych pagód czy kaplic shintoistycznych, podkreślają potęgę i siłę tradycji miasta. Z drugiej strony widać też bardziej nowoczesne obszary Kioto, uliczny zgiełk i sceny z życia Japończyków ubranych w garnitur.
Kioto to prawie dwa tysiące buddyjskich świątyń, tysiące czerwonych bram torii, drewniane domy gejsz i pensjonaty dla miłośniczek sztuki klasycznej. To także miejsce szalonej popkultury, gier firmy Nintendo, japońskiej Britney Spears - Kumi Koda oraz jednego z czołowych pisarzy Haruki Murakami, którego część najsłynniejszej powieści „Norwegian Wood”, rozgrywa się w górach w pobliżu miasta. W miarę upływu lat Kioto zmieniło się. To nowoczesne, tętniące życiem miasto liczące prawie półtora miliona ludzi, na przełomie XIX i XX wieku było miejscem pierwszych tramwajów, pierwszej elektrowni wodnej i pierwszej projekcji filmów w Japonii. W latach 30. XX wieku produkowano tu ponad 500 filmów rocznie. Choć starożytnemu miastu zarzuca się, że jest pełne własnych tradycji i zwyczajów, to i tak jest świeższe, spokojniejsze i przyjemniejsze niż Tokio.
Taro często fotografuje pod słońce co sprawia, że przenikające przez ciemne zaułki ulic światło buduje harmonijną i nieco odrealnioną scenerię. Kiedy zapytałam, w której porze roku powinnam odwiedzić go w Kioto, odpowiedział, że wiosną, bo wtedy kwitnienie drzewo wiśni. I jesienią, dla czerwonych liści japońskiego klonu. Choć osobiście lubi zimę. Gdy wszystko jest pokryte warstwą śniegu, a minimalistyczna sceneria wprowadza w stan powagi, harmonii, spokoju i wewnętrznej zadumy. Tak, jakby czas się zatrzymał i przestał istnieć, tworząc mistyczną przestrzeń do medytacji.
Więcej zdjęć Taro Moberly