ARCHITEKTURA ZAGĘSZCZENIA
Wrzesień 2019
autor: Agata Mayer | zdjęcia: Kyle Yu
Współczesny Hongkong uchodzi za miasto przyszłości, w którym futurystyczna architektura miesza się z nieskończoną powtarzalnością masywnych, ciasnych i uniformizowanych kompleksów mieszkalnych z lat 60-tych. Kilkudziesięciopiętrowe blokowiska zaprojektowane w duchu Le Corbusiera, z niekończącym się labiryntem klaustrofobicznych mieszkań i rzędami identycznych okien, są tematem zainteresowania Kyle Yu.
Yu urodził się w najbardziej pionowym mieście świata – Hongkongu – miejscu niezwykłych kontrastów, historii, spotkań różnych kultur i stylów. To właśnie tu idee istoty nowoczesności żywo mieszają się z tradycją i to tu kolektywna kultura wschodu zderza się z indywidualnymi wartościami zachodu. Szkołę średnią i studia skończył w Nowej Zelandii, gdzie zainteresował się fotografią, którą skutecznie połączył z pasją do graficznego projektowania.
Wielobarwne mrówkowce, które fotografuje tworzą niezwykłą perspektywę dającą wrażenie niemal klinicznej obiektywności obrazu. Czasem pomalowane na osiem różnych kolorów z dala tworzą wręcz patchworkowy wzór, idealnie wpisując się w panoramę miasta słynącego z największej ilości wieżowców i najgęstszego zaludnienia na świecie. W Hongkongu buduje się ciasno i wysoko, a nie horyzontalnie. W latach 60. i 70. miasto znalazło się na skraju przeludnienia. Rozwiązaniem problemu okazała się budowa rozległych blokowisk, ze stojącymi kolejno obok siebie wieżowcami zasłaniającymi niebo i światło, ale mogącymi za to pomieścić tysiące lokatorów. Patrząc z perspektywy infrastruktury polskich miast, brzmi mi to dość znajomo.
Na pierwszy rzut oka sterylne i trochę wyobcowane publiczno-rządowe osiedla, ze względu na charakterystyczną budowę tworzyły poczucie spokoju i solidarności oraz były ogromnym krokiem naprzód w zakresie nowoczesnego planowania mieszkaniowego. Wielokrotnie nagradzane i odwiedzane przez głowy zachodnich państw, przyciągały zainteresowanie nie tylko deweloperów, ale także i twórców kina, takich jak Christopher Doyle, Wong Kar Wai czy Michael Bay.
Masywne budynki w kształcie kwadratu lub koła, z wydrążonym wewnątrz atrium, starymi placami zabaw z naniesionymi liniami zapomnianych już dziecięcych gier i boiskami do koszykówki usytuowanymi na dachach budynków i garaży, dają wrażenie wejścia w zupełnie inny wymiar i cofnięcia się w czasie. Malowano je na jasne, pastelowe kolory, dodawano różne motywy tylko po to, by pozornie zadowolić mieszkańców, odwracając uwagę od formalnego rygoru koszmarnie ciasnych pomieszczeń. Aż trudno sobie wyobrazić, że w Hongkongu cały czas rośnie popyt na jeszcze mniejsze lokale, nazywane ze względu na mikroskopijny metraż nano-mieszkaniami.
Aby uchwycić słynną miejską gęstość Hongkongu Yu – podobnie jak Gursky w „Paryż, Montparnasse” – przycina brzegi fotografowanych budynków, sprawiając że wydają się nam one jeszcze większe i jakby ciągnęły się daleko poza prezentowany kadr. Układa je w geometryczne kompozycje abstrakcyjnych form, pełne dynamiki, mocnych kątów, symetrii oraz kontrastujących kolorów. Widać, że Yu czerpie i ze sztuki minimalnej i konceptualnej, a także ekspresjonizmu abstrakcyjnego, przez co – moim zdaniem – śmiało wpisuje się w nowy kierunek współczesnej fotografii krajobrazowej i topograficznej. Dokonuje szczerego i jakże malowniczego zapisu znikającej pomału architektury i starych budynków nadających miastu tak wiele charakteru. Robienie przez Yu zdjęć jest zatem jednym ze sposobów na zachowanie tych rzeczy i stworzenie ich wiernego zapisu dla przyszłych pokoleń.
Rozmawiając o geometrii, miejskich wzorach i architekturze miasta z którego pochodzi, Yu przyznał mi się, że uwiecznianie nietypowych i wyjątkowych brył architektonicznych pasuje do wszystkich elementów jakie lubi. A lubi dążyć do wręcz obsesyjnej symetrii, za każdym razem upewniając się, że fotografowane linie są tak proste, jak to tylko możliwe. Czasem w kadr lubi wkomponować przemieszczających się ludzi, którzy dodają dodatkowej warstwy kontekstu. Te ruchome elementy kreślące codzienne geometryczne wzory na ulicach i rynkach tętniącego życiem centrum miasta, stają się mocnym symbolem ingerencji człowieka w otoczenie i śladów jakie po sobie pozostawia.
Mój felieton opublikowano w 37 numerze magazynu Label.